Historia ludzi obecnych w moim życiu przez kilka lat. Niektórzy trwali w nim przez kilka miesięcy. Zamknięci w obrębie kilku przecznic małego, średniego miasta, pomiędzy sklepami, lombardami, lokalami do wynajęcia, szkołami, małym strumieniem kilku tysięcy wszystkich, podobnych nam, zmierzających ze swoich mieszkań do pracy, do urzędów, gdziekolwiek. Opowieść nie jest tylko jednokierunkowa, nie ma jednego scenariusza. Nie napisałem sobie kartki formatu A4, aby przygotować sobie jakiś podkład, gdybym o czymś zapomniał. Tych niewiele miejsc jest wymieszanych właśnie dlatego, aby nie pozostawać w jednym z nich, i tam mozolnie budować narrację, której czasami może być zwyczajnie za mało. Ile można napisać zdań z dnia, w którym po prostu nic się nie wydarzyło. Nic, co bezpośrednio miałoby ze mną jakiś związek.
#piszebolubie
Bohater, K. to nie jest jedna postać. Sztuczka katolickiego Boga w tym przypadku jest bardzo przydatna. Jeden K. w kilku osobach. Na pewno w czterech. Sam nie wiem, czy nie wplotłem kogoś jeszcze w ten ciąg liter. K. to także nie tylko mężczyzna. A. to również nie jest jedna osoba. A. to każdy ktoś, kto się przewinął, kogo poznałem, a kto był kimś bliskim dla tych przeze mnie opisanych.
Pozostałe postaci, to szara eminencja tego świata, od której zależy los tych najbiedniejszych, najbardziej zdewastowanych przez swoje własne decyzje, wybory, los, co potocznie nazywa się zniszczeniem przez życie. Nie będzie nazwisk, a podobieństwo do wielu z nich nie będzie przypadkowe, ale anonimowe.
Stąd K. jednego dnia jest w obskurnym pokoju przekazanym mu przez opiekę społeczną, w kolejnym dniu mieszka w schronisku dla bezdomnych, a w kolejnym z kolejnych, gdzieś w zajętym nielegalnie pustostanie. K. także mieszka w swoim M3, odziedziczonym po zmarłym mężu, żyjący z ograniczonych środków, renty powypadkowej, pomocy sąsiadów. Wszystkich nas połączyło w jednej chwili skorzystanie z pomocy społecznej. Ponoć wstydem nie jest poprosić o pomoc, wstydem jest posiadać i się nie podzielić z potrzebującym. Tak mówią, ale czy to prawda? Pomoc społeczna skierowała „chętnych” do CIS. Miało to nas nauczyć samodyscypliny, wstawania regularnie do pracy, przyzwyczajenia, że wychodzi się z domu na kilka godzin, a później wraca. Tak naprawdę, nikogo owe warsztaty nie nauczyły, a jedyna kombinacja to taka, że przez kilka miesięcy miasto, opieka, spółdzielnie mieszkaniowe, miały najtańszą siłę roboczą.
Tak zaczęliśmy spędzać czas na rozmowach, wspomnieniach, opowiadaniach. Z każdym kolejnym dniem poznawałem przekręcone życiorysy, połamane kręgosłupy, przetrąconą moralność. Dzień po dniu, zapisywali strony, przez chwilę nawet uwierzyli w to, że naprawdę ktoś się na poważnie ich losem zainteresuje.
Oddaję tych ludzi tak, jak ich zapamiętałem. Tak jak Oni by sobie tego życzyli.
Po lewej stronie od wejścia, na odrapanym stoliku pod oknem, walają się stare gazety. Lokal od dawna nie był gruntownie sprzątany, a nadmiar kurzu lekko unosił się w powietrzu. Zaduch, wilgoć, grzyb, wszystko razem powodowało, że nie można było spokojnie oddychać. W pokoju, który z pewnością swoje lata świetności miał dawno za sobą, znajdowało się niewiele mebli. Odchodząca tapeta od ściany wzorem wspominała późne lata osiemdziesiąte. Nikt nie był chyba nigdy zainteresowany remontowaniem lokali socjalnych, a jeżeli nawet któryś z nich miał szczęście, to przychodzili go wykonać fizyczni z prac interwencyjnych. Tak samo zmęczeni, zdewastowani, przepełnieni goryczą, jak ten pokój, do którego wchodzili, z nadzieją, że nie spędzą w nim zbyt dużo czasu.
Obecnie pokój został przydzielony z klucza, pierwszemu z brzegu alkoholikowi, od lat pomieszkującemu po trochu w schronisku, albo na ulicy, a K. nie wiele do szczęścia brakowało.
Lokal socjalny składał się z jednego, sporego pomieszczenia, z wydzieloną częścią kuchenną, większą dzienną, w której oprócz rozkładanej ławy, dwóch foteli pamiętających PRL, była także rozkładana kanapa. Wiecznie rozłożona. Taka namiastka normalności. Łazienka była wspólna dla każdego piętra. Kiedyś stała w niej wanna, ale z tego względu, że pomimo grafiku nikt nie chciał jej szorować, to wyrzucono wannę, a zostawiono samą słuchawkę prysznicową do spłukania ciała w trakcie kąpieli. Woda ciepła była dwa razy w tygodniu. Jeszcze z dziesięć lat temu była codziennie, były jednak problemy z opłacaniem ogrzewanej wody. Z trudem spółki miejskie dogadały się ze sobą w sprawie ogrzewania i zimą kaloryfery może nie były gorące, ale ciepłe. W łazience można było się wyszorować, wyprać ubrania we Frani i za kilka dni powtórzyć cały spektakl. Dbanie o higienę dla osób mieszkających w lokalach było zawsze wielkim wyzwaniem. Odzież nie nadawała się zbyt długo do użycia. Pochodziła z kontenerów, a w tych najczęściej ludzie zostawiali mocno zużyte, często nie nadające się do użytku resztki, jakie im zostały w szafach. Przychodzili jednak i brali. Co mieli zrobić. Lepszej jakości ciuchy otrzymywali z ośrodków pomocy. Jak wszystko. Talony na jedzenie, talony na artykuły chemiczne, na buty. Kiedyś dawali drobne pieniądze, potem przestali. Wiadomo, że przecież lepsza połówka najtańszego alkoholu, najtańsze, śmietnikowe papierosy, niż bułka i mleko.
K. nie było już nic więcej do życia potrzebne. Tak mówił. Siadaliśmy wtedy na jakiejkolwiek ławce, częstowałem go papierosami, chociaż sam nie nigdy w życiu nie paliłem. Opowieści lubią dym. I woń taniego wina. Na takie się zgodziłem, wódki nigdy nie dałem mu do ręki. Karmiłem jego nałogi i wędrowaliśmy razem przez jego ostatnie lata życia. Po kilku łykach marnej jakości cieczy, zaciągnięciu się dymem, przestawał być groźnym z wyrazu twarzy. Kiedy się poznaliśmy, to kipiał agresją, z pretensją do całego świata, otoczony zasiekami z kurew i chujów, zawsze chciał wyrwać od przechodniów po kilka złotych. O dziwo, nie należał do fanatyków i nie odmawiał, kiedy zamiast drobnych na kolejną butelkę, dostawał torbę z zakupami. Jego wielu znajomych z branży przyjmowały tylko gotówkę, coś jak sklep z nieczynnym terminalem, albo wynik awarii na stacji paliw. K. nie odmawiał, kiedy ludzie chcieli dawać. K. zawsze odmawiał, kiedy podobni jemu „kierownicy” przychodzili do niego, i chcieli zaglądać do jego siatki. Dlatego najczęściej nie działał w gangu, ale taki z niego bardziej samotny wilk. Byle od października do kwietnia. Jak zaczynało być ciepło, to odmieniał się również i on. Marzył o tym, aby umrzeć w porze letniej. Nie chciał być kłopotem dla grabarzy.
Był za to problemem dla urzędników, dla mieszkańców, dla mijających go to z lewej, to z prawej. Tych, co się potrafili zatrzymać się na sekundę, było naprawdę niewielu. Poznaliśmy się w bardzo normalnych okolicznościach.
Wiele lat temu.
K. jeszcze dwadzieścia lat temu miał spokojne życie, miał żonę, dzisiaj już byłą. Syna i córkę ma do dzisiaj. Córka nie zamierza się z nim spotykać. Syn postawił warunek. Musi się ogarną, być czystym, opranym, to może kiedyś zaprosi go do siebie. W mieszkaniu, gdzie rodzinnie mieszkali do rozwodu, została jego żona z dziećmi. K. dostał nakaz opuszczenia rodzinnego gniazda, dość wysokie alimenty i z dwoma walizkami zszedł z drugiego piętra bloku. Im niżej, tym bardziej zamyślony, tym bardziej przybity. Wtedy jeszcze wierzył, że wiele się uda, że wynajmie coś taniego, że z dziećmi się będzie spotykał i jakoś to jednak wszystko się ułoży. Ilu mężczyzn tak właśnie w podobnej sytuacji? O uratowanie małżeństwa nie walczył. Przestało mu zależeć już dawno temu. O obniżenie alimentów jak najbardziej. W trakcie całego małżeństwa nie zarabiał źle, ale też i nie był milionerem. Nie był także alkoholikiem, o który zapewne ktoś go już zaczął podejrzewać. Wtedy jeszcze nie. Jego wielką wadą było to, że w pracy spędzał całe dnie. Bywało, że wychodził przed piątą a wracał po dwudziestej drugiej. Pracował jako budowlaniec. Taki specjalista od wszystkiego. Jednego dnia murował, innego dnia ocieplał, trzeciego z kolei układał betonowe podjazdy. Takie wylane, dosyć ciężkie. Plac budowy zawsze znajdował się o 50-70km od bazy firmy. Czasami było to sto. Wspólnie zdecydowali, że nie chcą delegacji i wolą busami dojeżdżać. Tak też stanęło. Nie wnikam w opłacalność dla ich szefa, czy było warto. Widocznie było.
Dodaj komentarz