#czytambolubie
Życzę Panu, aby Pan przetrwał. Zdaję sobie sprawę, jak trudne zadanie jest przed Panem, ale wierzę, że się Panu uda. W tym dzisiejszym Świecie, o którym kiedyś czytałem tylko w książkach Julesa Verne’a, innych pisarzy science-fictione, nie jest łatwo rywalizować drukiem oprawionym twardą, albo miękką okładką. Obiera Pan jednak złe metody. Niewłaściwe. Nie licujące do osoby na co dzień obcującej z literaturą, z kulturą, z drukiem. Oczekiwanie, że powinienem zapłacić już za wstęp do pańskiej księgarni, to bardzo kiepski pomysł. Rozumiem, że prowadzi Pan niewielką księgarnię, korzysta Pan z licznych programów, jakie pomagają przetrwać takim miejscom, to jaki jest sens odrzucać swoich najbardziej wiernych klientów?
List otwarty.
Wreszcie, ma Pan wiele żalu do Nas, do klientów, że przychodzimy, oglądamy, otwieramy, zamykamy, pytamy, a już brakuje cierpliwości, aby na te wszystkie pytania odpowiedzieć. Tymczasem kto jak nie Pan, powinien być przewodnikiem po tym bardzo trudnym szlaku, wyznaczonym przez miliony cytatów, mądrości, mniej lub bardziej udanych dialogów. Gdzie, jeżeli nie w pańskich progach Czytelnik, poważny Czytelnik, zaawansowany Czytelnik, powinien otrzymać odpowiedzi na wszystkie nurtujące go pytania? Czy to nie Pan, oddany dobrowolnie w służbie Czytelnika, nie powinien czasami być naszym skromnym przewodnikiem, oferującym ze swojego Zbioru dokładnie taki tytuł, o jakim marzy Czytelnik?
W dzisiejszym Świecie nie ma czasu na to, aby porozmawiać o tym, co w sporcie piszczy. Marzę o takich magicznych miejscach, w których zasiądę przy kubku wyśmienitej herbaty, w otoczeniu innych ludzi pijących inne wyśmienite herbaty. Miejsca, gdzie nie będziemy nerwowo zaglądać w ekrany telefonów, przerywających święty spokój nie tylko mój, ale wszystkich dookoła. Kto wie, może w tych magicznych miejscach będą leniwie i dostojnie przemieszczać się władcze koty. Od czasu do czasu nagrodzą jakiegoś Gościa, ocierając się o jego nogi i dalej przejdą odpocząć, po tak wyczerpującym zajęciu. Już sam fakt zwrócenia na kogoś uwagi może faktycznie doprowadzić do wielkiego zmęczenia. Marzę o magicznych miejscach, gdzie zamiast woni wypalonego tytoniu, piwa z beczki, głośnej muzyki, będzie unosił się zapach druku farby z książek czy papierowej prasy, a Słowa powiedzą się same na głos. Odbiją się w od jednego ucha do drugiego i zawrócą na swoje właściwe miejsce, wprowadzając się do jakiegoś zakątka w mojej głowie.
Tak bywa z Czytelnikiem wchodzącym do kolejnej księgarni, gdzie zamiast rzucających się do ataku reklam, promocji, zarzuconych regałów wszystkim i niczym, będzie stał za ladą, albo tak po ludzku siedział sobie w fotelu właśnie Pan. Podejdę do pierwszego regału, potem do drugiego, zwrócę uwagę na jedną, drugą, trzecią książkę, której nigdy bym nie zauważył w znanych sieciowych księgarniach. UPana będę je widział, bo potrafi Pan wyeksponować Skarby literatury, złożone z samych wielkich słów. Dokładnie te, w których znajdują się wszystkie najważniejsze Słowa, a pominięto wszystkie niepotrzebne, niepasujące.
Sporo sentymentu przeze mnie dzisiaj przemawia. Pewnie ze względu na mój wiek. Żyję na tym świecie już prawie pół wieku i pamiętam czasy, kiedy Międzynarodowe Kluby Prasy i Książki, jakich było sporo w każdym mieście, były obiektami tętniącymi spotkaniami z kulturą, książką, prasą, pisarzami, poetami, muzyką. Dzisiejszemu spadkobiercy ówczesnego Klubu może nie brakuje asortymentu, bo przecież mają niemal wszystko. Widziałem w ich internetowej ofercie nawet sprzęt AGD. Pomimo ogromu wszystkiego, brakuje najważniejszego, tego klimatu lat osiemdziesiątych, dziewięćdziesiątych. Brakuje tych spotkań, wymiany poglądów pomiędzy młodymi ludźmi, wymiany myśli z osobami ze starszego pokolenia. Pamiętam, jak na jednym z takich spotkań rozmawialiśmy o tym, dlaczego na końcu szkolnego podręcznika od geografii Polska była zawsze w pierwszej dziesiątce w produkcji wszystkiego. Pytaliśmy Autora. Przypomnę, że to były lata osiemdziesiąte, a nasze pytania godziły przecież w dobre imię Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Rozmawialiśmy o „Solidarności” z działaczami młodzieżówki PZPR, o „zgniłym zachodzie”, o okresie dojrzewania z tymi, którzy ten okres mieli już za sobą. Każde pokolenie ma swój czas zadawania niewygodnych pytań. Miałem to szczęście, że na spotkania zapraszano przedstawicieli władzy, stowarzyszeń, lokalnych mediów, podejmujących trud udzielenia odpowiedzi na nasze trudne pytania.
Dokładnie takie miejsca, jak małe, albo i duże księgarnie, ale należące do Pana, kojarzą mi się z takimi, które pamiętam z moich dziecięcych, młodzieżowych lat. Tak, dokładnie takie Księgarnie odwiedzałem z kolegami po szkole, wczytując się w komiksy o Klosie, Tytusie, Kajku i Kokoszu, w opowieści o Winnetou. Nie wiem dlaczego, ale bardzo ciepło wspominam zbiór bajek i baśni Narodów Związku Radzieckiego. Szczególnie upodobałem sobie te historie, w których ktoś bardzo ubogi, na końcu opowieści staje się bogatym, szczęśliwym mężem jednej żony, ojcem wesołej gromadki dzieci. Te o głuptasach także bardzo mi się podobały.
Przekraczając próg takiej księgarni, jak pańskiej, właśnie takiej magii oczekuję. Swoimi Słowami
Jakiś czas temu, może ze dwa lata temu, usiadłem sobie z książką, wybierając ustronną ławkę, zamaskowaną krzewami, taką schowaną przed wzrokiem spacerowiczów, wychodzących ze swoimi pupilami na krótkie, albo długie siku. Często wybierałem to miejsce, bo chociaż znajdowało się w bliskim sąsiedztwie plaży, to po sezonie można było spotkać się z akustyką wprost z natury, a i opowieść wchodziła do głowy jakoś tak łatwiej. Akurat to była ta chwila, kiedy złamałem jedną ze swoich zasad. Nie szukaj z nikim kontaktu, nie szukaj rozmowy, tylko Ty i Twoja książka.
Tymczasem, pojawił się niedaleko ławki starszy człowiek. Zatrzymał się przed linią wody, nachylił się podnosząc niewielki kamyk i rzucił go kilka metrów od brzegu, wywołując
intensywniejsze falowanie wody. Kilkukrotnie powtórzył tę czynność i za każdym razem, kiedy już fale robiły się o piasek, to spoglądał w moją stronę. Ile razy, to trudno mi dzisiaj powiedzieć, bo nie od razu moja uwaga skupiła się na tym starszym jegomościu. Prosiłem w myślach, aby nie podchodził, aby nie zakłócał mojego stanu skupienia. Nie posłuchał. Wolnym krokiem zbliżał się do mnie, więc przygotowałem odpowiedni pakiet odpowiedzi na standardowe pytanie, jakie z reguły padały w tym miejscu. Głównie dotyczyły rzecz jasna pogody, drożyzny, polityków i znowu pogody.
Zachodzące słońce, takie „happy houers”, dopełniło scenerii tej jednej chwili.
Nie umiałem znaleźć żadnej wymówki, aby ta rozmowa, to spotkanie się nie odbyło. Staram się w życiu szanować przestrzeń innych ludzi. Nie wchodzę w drogę nikomu, kto sobie tego nie życzy. Oczywiście, że codzienność zmusza mnie często do tego, żeby kogoś o coś zapytać, coś wyjaśnić. Moja introwertyczna osoba nie dąży za wszelką cenę do interakcji z otoczeniem. Starszy Pan już był kilka kroków od ławki i nie zniechęciło go to, że nonszalancko rozsiadłem się na samym środku, dając do zrozumienia, aby poszukał sobie innej ławki.
Nie zraził się. Usiadł. Ustąpiłem na lewą stronę ławki, zostawiając bezpieczny dystans od mojego nieoczekiwanego gościa. Zachowywał się tak, jakby nikogo oprócz niego na tej ławce nie było. Ani razu nie zaszczycił mnie swoim spojrzeniem, ale nie odczułem, aby mnie ignorował, czy cokolwiek w ten deseń.
A wie Pan? Zagaił rozmowę tak, jakbyśmy znali się od przynajmniej od urodzenia. Niemal do samego końca wierzyłem w to, że Raskolnikow uniknie kary, za swoją zbrodnię. Chociaż bardzo brutalnie doprowadził co śmierci tego babsztyla, to jednak ona była chyba gorszą, niż On.
Nie potrafiłem znaleźć odpowiedzi na taki początek. Szczerze mówiąc, nie potrafiłem sobie w pierwszej chwili przypomnieć, kto to był Raskolnikow. Na całe szczęście szybko wytrzeźwiałem i odpowiedziałem, że przecież Dostojewski chciał napisać o „Zbrodni i Karze”, a nie o samej Zbrodni.
Niby tak, ale wie Pan, przecież on nie zabił dla samego zysku, przecież ta Alona okradała ludzi. A Raskolnikow chciał tylko wymierzyć jej sprawiedliwość.
Przyznam, że niechęć do rozmowy z tym starszym jegomościem całkowicie zniknęła. Oboje zanurzyliśmy się w historię tego młodego bohatera. Jeżeli ja czegoś nie pamiętałem, to przypominał mi towarzysz z ławki. Z kolei ja uzupełniłem Jego luki w pamięci. Przyznam, że wiele więcej zapamiętałem. Niczym wielki spektakl w wielkim teatrze, otworzyły się przede mną kolejne strony. Wspominałem ubogi dom rodzinny Raskolnikowa, niemal jego oczami śledziłem całą drogę do szopy, gdzie przygotowywał narzędzie Zbrodni. Dialogi, scenografia, postaci, wszystko wyświetliło się przed moimi oczami. Przede wszystkim uderzyło mnie po raz kolejny, jak wielkim egoistą był Rodion. Częste jego filozoficzne rozprawy ze sobą samym, z przyjaciółmi, z matką, z siostrą, z policjantami, z Sonią, przedstawiają nam Rodiona, jako kogoś całkowicie wyjętego z wszelkich ocen moralnych i etycznych. To On zachował prawo, jako jedyny, do oceny tych, z którymi się spotykał, z którymi rozmawiał. On jedyny, bo przecież w Boga nie wierzył.
A jednak nie był tak twardy, jak mu się wydawało. Jak Pan myśli, czy to tylko wpływ Soni? Nie uważa Pan, że Raskolnikow zwyczajnie nie miał szczęścia do kobiet? Przecież wszystkie chciały go tylko wykorzystać. Nawet jego siostra najpierw wolała Pietrowicza. Swoimi Słowami
Tak właśnie wyglądała nasza rozmowa. Rozmowa, którą zapamiętałem do dzisiaj, trwała bardzo długo. Zaczynał się ściemniać, wieczór okrywał kołdrą z gwiazd jezioro, plażę i nas na ławce.
Przepraszam, ale dlaczego usiadł Pan obok mnie i zaczął rozmowę o książce? Zapytałem, kiedy oboje postanowiliśmy już wracać do domu.
Pozwoliłem sobie na to tylko dlatego, że wielu ludzi rozsiada się na tych ławkach, ale nie wielu przychodzi tutaj po to, aby faktycznie odpocząć, naładować duchowe akumulatory. Bo wie Pan? Zdecydowana większość widzi tylko ekrany swoich telefonów.
Nie pomyślałem o tym w taki sposób. To nie tak, że nie używałem telefonu w tak zwanym międzyczasie.
-Jak często rozmawia Pan o książkach, z przypadkowo spotkanymi osobami siedzącymi na ławkach? Czy z każdym czytelnikiem próbuje Pan rozmawiać?
-Nie, nie rozmawiam z każdym. Pana widzę tutaj kolejny raz, kolejny raz z kolejną książką. Widziałem, ile Pan przeczytał, ile ma Pan do końca. Chciałem się przekonać, czy czyta Pan tylko dla zabicia czasu, czy jednak po to, aby chociaż zapamiętać jakąś postać, historię, jakiś cytat. Pomyliłem się?
- Nie wiem. To już niech Pan oceni. Spokojnego wieczoru.
-Dobrej nocy.
Nigdy go więcej nie spotkałem. Dowiedziałem się po kilku miesiącach, że w kilka tygodni po naszej rozmowie zmarł. Po prostu tak jak On do mnie, tak i ja, podchodziłem do kolejnych Czytelników i zacząłem rozmawiać, o tym, czy Zbrodnia popłaca, „czy prawo zawsze prawo znaczy, a sprawiedliwość – sprawiedliwość.”
Tekst powstał z myślą o właścicielu pewnej kultowej księgarni, który w rozpaczy chce wprowadzić opłaty za wstęp do swojego królestwa.
Dodaj komentarz