W poniedziałek, jesiennym porankiem.

Ostatni rok, ostatnie miesiące, tygodni, dnie. Wszystkie wyglądają dokładnie tak samo. Jak o poranku, wstaje słońce, to wiadomo, że nie po to, aby pojedynczej osobie zrobić lepszy dzień, ale są osoby, które codziennie wstają właśnie po to, aby pokłonić się słońcu. Dla nich księżyc wschodzi i rozświetla pełnią drogę, która jest jeszcze przed nimi. Jedź prosto, na rondzie w lewo, kieruj się na południowy wschód.

Gdziekolwiek by ten Wschód nie był. O Południu powiedzieć jeszcze trudniej. 

 

Niemal codziennie, ci sami ludzie, pokonują te same kilometry, odstawiają swoje dzieci do tego samego przedszkola, szkoły. Dokonują zakupów w tych samych sklepach. Niemal codziennie, chociaż przez chwilę, szukają najmniejszego „czegoś”, co na sekundę, chwilę, zmieni harmonogram dnia, rozpiskę, listę spraw. Wracają do domu pełni radości, że w sumie nic nie zmieniło porządku ich dnia.

Nic tak nie irytuje, jak nagła zamiana, informacja, wydarzenie, które wymusza zmiany w życiu, tak dokładnie zapiętym na ostatni guzik. Pół biedy, jeżeli guzik pasuje do pętelki. Nie ma potrzeby przerabiania garderoby, nie ma potrzeby szukania zamienników do ulubionej bluzki czy koszuli. Opakowanie potrafi zmylić najbardziej spostrzegawczych. Dobrze opakowany towar, to połowa sukcesu. Wiele barw, kolorów, dodatków, zabawnej grafiki i już istnieje szansa, że zainteresowany nie spojrzy na skład. Nie zauważy ile w towarze jest emulgatorów, dodatków, sztucznych cukrów.

W PRLu, nazywaliśmy takie cuda „towarem czekoladopodobnym”

Udawaliśmy, że to pyszna czekolada. Zajadaliśmy się niedojrzałymi bananami, o ile były, czy pomarańczami z Kuby. O ile były. Nie zmieniło się jedno. Ilość tych samych cholernych kilometrów do pokonania z domu do szkoły, do pracy. Za to zmniejszyła się ilość godzin wolnych od czasu wolnego. Wspominam rodziców, zasiadających po pracy przed telewizorem, ze szklanką herbaty osadzonej w metalowym koszyczku. Obowiązkowe papierosy. Ileż Oni mieli wolnego czasu, aby go poświęcić na zupełnie inne sprawy. Czy pogrążali się w lekturze? Gazet nie czytali, bo z dzienników była tylko jedna, idealnie zastępująca papier toaletowy. Karuzeli, Szpilek, nie widziałem.

Kupowali mi za to Sztandar Młodych. Organ prasowy ZHP, do którego należałem.

Ci wszyscy rodzice, ciocie, wujkowie, dziadkowie, babcie, chcieli zmian. Nie chcieli żyć w PRLu, ale marzyli o życiu w wolnym świecie. Zachłysnęli się nim trochę, kiedy ojciec wyjechał na saksy, nam przywoził nowinki techniczne… Okazało się po latach, że to nic nowego nie było. Wszystko przywiezione z wystawek. Nawet butów sportowych nie kupił mi nowych. Chociaż jego wszyscy koledzy kupowali dzieciom ze sklepów. I tak się człowiek cieszył. Jak się buty ze starości rozlatywały, to próbowałem szyć, aby się wszystko trzymało jakiejkolwiek kupy.

 

W XX wieku nie stawało się do zdjęcia na zewnątrz, aby nie oderwali. Dzisiaj, nie staje się do zdjęcia. Swoimi Słowami

 

A kiedy przyszedł czas, to wszyscy, kuzyni, kuzynki, dzieci braci i sióstr naszych rodziców dostawali mieszkania, domy w spadku po dziadkach. My nie dostaliśmy niczego.

I to była największa zmiana, jaka się wydarzyła w moim życiu.

Świat nigdy nie będzie sprawiedliwy. Zastanawia mnie tylko, dlaczego owa niesprawiedliwość musi zawsze odbywać się moim kosztem? Za każdym razem, kiedy wyciągałem dłonie po więcej, bardzo szybko się okazywało, że nie tędy droga. Owoce z drzewa zakazanego widocznie nie należą do wszystkich.

Swoją drogą, dlaczego najczęściej się mówi, że to było jabłko?

I zmiany wreszcie nastąpiły. Najważniejszą z nich jest przekonanie, że rodzina (ta wg krwi), to tylko zlepek całkowicie obcych sobie ludzi, mających najczęściej całkowicie rozbieżne interesy. Spotykają się oni wszyscy od czasu do czasu i wmawiają sobie wzajemnie, że są bogami. Obserwując ten tani, bardzo tani spektakl, na który zaprosił nas jeden ze zmarłych przodków, zaczynałem mieć odruchy wymiotne. Oni zresztą też na mój widok.

Moją największą zmianą w życiu było opuszczenie bezpowrotnie miasta, w którym przyszedłem na świat. Czy żałuję? Nie. Czy od tego dnia, moje życie było pasmem szczęścia i sukcesów? Też nie. Czy żałuję, że owi „biologiczni” nie potrafili znaleźć przez dekady jednego dnia na spotkanie ze mną, ale nie w mieście rodzinnym? Także nie. Wrocław, Poznań, Leszno… I wiem, że to nie jest ostatni przystanek na mojej drodze życia.

Tak, dziwny ten poniedziałek. Może to nostalgia, a może jesienna, deszczowa aura za oknem.

 

Swoimi Słowami

Swoimi Słowami
Każdego dnia pokazuję i piszę swoje życie od nowa
Swoimi Słowami
Swoimi Słowami

Dodaj komentarz

Wyślij

PANO 20220507 133045