Symboliczny Szlaban, przejście graniczne II Rzeczpospolita - III Rzesza.

Chwile ulotne, jak to wybrzmiewa w klasyku pewnego gatunku muzycznego. Im człowiek starszy, tym więcej takich chwil faktycznie przemija i chce się czerpać z nich pełnymi garściami. Jeszcze przyjemniej na duchu robi się wtedy, gdy do takich chwil dorzucają się najbliżsi, a kiedy robi to nastoletnia Córka? Wtedy, to chciałoby się, aby taka chwila trwała jak najdłużej. Tak też się stało w ostatnie dni sierpnia bieżącego roku. Złożyłem propozycję starszej Córce, czy zechce spędzić ze swoimi starym dwa dni na krótkiej wycieczce rowerowej. Byłem przekonany, że znajdzie jakikolwiek wykręt, bo kto w wieku nastoletnim chce spędzać czas z rodzicami, w dodatku nie aby odpoczywać, ale się trochę zmęczyć. 

 

Wstęp do wyprawy.

Do ostatniej minuty byłem przekonany, że zrezygnuje i nie pojedzie, a tymczasem zostałem przez nią całkowicie zaskoczony. W pewnym sensie, ten stan szoku utrzymuje się do dnia dzisiejszego. Oprócz szoku, cały czas pozostaje wdzięczność. Ostatecznie wyruszyliśmy w drogę przed południem, w ostatni wtorek tegorocznych wakacji. Mieliśmy przed sobą około 130 kilometrów, kilka ciekawych (moim zdaniem) miejsc do odwiedzenia, zaplanowany nocleg i ogromne braki kondycyjne, co wyszło już po przejechaniu kilku początkowych kilometrów.

Nasza trasa prowadziła wstęgą szos oraz dróg kręconych, asfaltem, szutrem i rozjechanymi przez ciężkie pojazdy, leśnymi duktami. Z Kąkolewa nad historyczną granicę pomiędzy II Rzeczpospolitą a III Rzeszą w Baranowicach, Czatowni położonej nad milickim Starym Stawem, wiatraków Koźlaków a nawet odwiedziliśmy czarownicę.

 

Nie jechaliśmy najkrótszą drogą z najprostszego powodu. Obiekty i miejsca jakie odwiedzaliśmy, były albo mocno na prawo, albo mocno na lewo, a czasami, trzeba było się zwyczajnie cofać kilka kilometrów, aby wrócić na naszą trasę. Nasze żółwie tempo, nie mogło zrobić wrażenia, na nikim zaprawionym w rajdach rowerowych. Pocieszaliśmy się tym, że przecież chodzi tylko o krótką podróż, ot tak, dookoła komina, nawet jeżeli ten komin w pewnym momencie stał 60 kilometrów od naszych pozycji. I chyba tak to właśnie miało wyglądać. Po prostu, trzeba zacząć kręcić kółka, potrenować, a kto wie, może jeszcze w tym roku dojedziemy gdzieś dalej, mniej zmęczeni.

Nasza trasa, tak ogólnie, prowadziła od Kąkolewa do Ponieca, potem do Miejskiej Górki, dalej na historycznego przejścia granicznego II Rzeczpospolitej z III Rzeszą z okresu międzywojennego w Baranowicach. 

 

Symboliczny, historyczny szlaban graniczny II Rzeczpospolita - III Rzesza.

Tutaj postanowiliśmy się zatrzymać na dłużej i pokontemplować ogarniającą nas rzeczywistość. Poza tym brakowało nam dłuższej przerwy i solidnej porcji kawy, herbaty, posiłku. Analizując ruchy wojsk niemieckich z września 1939 roku, doszedłem do wniosku, że być może w tym miejscu, kto wie, czy nie na tej samej drodze (dosłownie), wlewała się na polskie ziemie fala Ósmej Armii. Tej samej, która stoczyła największą bitwę kampanii wrześniowej z Armią Poznań generała Kutrzeby. 

 

Jaka jest przewaga roweru nad samochodem? Przemieszczając się samochodem, nie dostrzeżemy zza szyb stad żurawi, hasających koni, naturalnych rozlewisk wodnych, przeróżnych zakamarków. Głównie dlatego, że kierowca jest, a przynajmniej powinien być skupiony na drodze, pasażerowie dzisiaj skupiają się na ekranie smartfonu. Oczywiście, nie zawsze mam dzisiaj możliwość przemieszczania się rowerem, czego naprawdę ogromnie żałuję.

Jednego roku, kiedy pracowałem w sąsiedniej miejscowości, codziennie od wczesnej wiosny, aż do późnej jesieni, jadąc rowerem około piątej rano, codziennie mijałem wspaniałego zająca. Wtedy bardzo rzadko korzystałem z samochodu. Złapałem się na tym, że jadąc samochodem, nawet nie rozglądałem się, czy mój wierny towarzysz baraszkuje w wysokiej trawie, na pasie zieleni oddzielającym pas jezdni od lasu.

I tak to wyglądało w trakcie naszej wycieczki. Wiele mostów, mostków, przecisków, urzekało Nas swoją urodą i tylko czasu brakowało, abyśmy mogli zatrzymać się przy każdym z takich miejsc. Szkoda.

 

Milickie stawy.

Nasz pierwszy dzień zakończył się w Czatowni nad Starym Stawem.

Tak, wiem. Jest to teren rezerwatu przyrody. Zaciągnęliśmy więc języka u miejscowych, czy można tam przenocować, oczywiście, zachowując miejsce w takim stanie, w jakim je zastaliśmy. To znaczy, że pozbieraliśmy swoje własne śmieci, butelki, resztki jedzenia i co tam jeszcze pozostało do zabrania. Nie zbieraliśmy tego wszystkiego, co faktycznie tam zastaliśmy, co tylko świadczy o innych wędrownikach na jedną noc, a może takich, co to tylko tam wpadali na romantyczne wieczory.

 

Stary Staw odwdzięczył się nam przepięknym widowiskiem Natury i Czasu. Hipnotyzujący zachód słońca, żegnające dzień tysiące, a może i dziesiątki tysięcy ptaków wodnych i Bielik łapczywie polujący na jakąś smaczną rybę. Dawno już nie nocowałem w takich warunkach, a dla Córki był to absolutny debiut, więc nie wyspaliśmy się ani trochę. Może dwie, trzy godziny…

O świcie, a więc zanim słońce zagościło na nieboskłonie, zerwały się chyba wszystkie wodne ptaki i kołysząc się od jednego brzegu do drugiego, powiadomiły wszystkich obecnych, że nowy dzień wstaje. Nie wyspani, ale zachwyceni, wypiliśmy kawę, zjedliśmy turystyczne śniadanie i tuż przed ósmą rano, wyjechaliśmy w drogę do domu, ale odwiedzając po drodze kolejne, ciekawe miejsca.

Około kilometra od Czatowni upamiętniono starożytne cmentarzysko, datowane na 5-7 wiek przed naszą erą i 2-3 wiek naszej ery.

Na Rawicz.

Naszym celem na nowy dzień było dojechanie krętymi ścieżkami do Rawicza, zjedzenie obiadu i powrót do Domu. Jakoś tak się dzieje, że kiedy człowiek zmierza do domu, to sił mu przybywa, Tak było i w tym przypadku. Mijaliśmy kolejne leśne odcinki, rzeki, rozlewiska.

 

I tak dociągnęliśmy do Szymanowa przed Rawiczem. Postój zaplanowaliśmy na krótko, a przy odpoczynku, towarzyszyła nam Czarownica, trzymająca się dziarsko drzewa. Niby nic, ale przyznam, że miło zostaliśmy zaskoczeni. Nie tylko samą czarownicą, ale i mieszkańcami. Sympatyczne, ciekawe rozmowy. Poznaliśmy historię Baby Jagi, niedziałającej chwilowo ręcznej pompy wodnej i dalej w drogę.

Rawicz, to miasteczko powiatowe na południu Wielkopolski, słynące przede wszystkim z jednego z największych więzień w Polsce, oraz z Plantów, otaczających nie tylko samo więzienie, ale przede wszystkim rawicki rynek. Więzienie w Rawiczu istnieje od dwóch wieków. Już w 1819 roku, ówczesne władze Prus postanowiły trzymać w nich przestępców za najcięższe przestępstwa. Nie tylko Polaków. W latach międzywojennych, ówczesne władze II Rzeczpospolitej zachowały więzienny charakter obiektu, jako więzienie ciężkie.

 

Vlogowy reportaż z naszej rowerowej wyprawy - Symboliczny Szlaban Graniczny, Czatownia, Rawicz. 

Od 1939 do 1945 roku władze okupacyjne nie zamierzały niczego zmieniać i ustanowiono więzienie ciężkie dla Kraju Warty. Przebywali w nim mężczyźni z długimi wyrokami, którzy niemal w całości, mieli z Rawicza wyjechać do jednego z niemieckich obozów koncentracyjnych.

Po roku 1945 władze komunistyczne prześladowały w nim bez wyroków Patriotów, żołnierzy AK, walczących o niepodległość. Trwało to do roku 1956. Placówka zachowała swój więzienny charakter do dnia dzisiejszego.

Nie fotografowałem tego miejsca, bo uznałem, że to nie ma żadnego sensu.

 

Powroty bywają ciężkie.

Planty Rawickie obiegają ścisłe centrum, rynek, kamienice… Powstały na fundamencie fortyfikacji miejskich. Bogate w drzewa, krzewy, kwiaty, zachęcają mieszkańców miasta oraz turystów, do spaceru, chwili relaksu, zabawy. Objechaliśmy całe Planty i wyjechaliśmy w kierunku Ponieca.

W taki sposób, późniejszym popołudniem, dojechaliśmy zmęczeni, ale zadowoleni z przebiegu ostatnich dwóch dni.

 

Widokówka z rowerem - Symboliczny szlaban, historyczne przejście graniczne II Rzeczpospolitej z III Rzeszą.

 

Podsumowanie.

Kochający rodzic, marzy o tym, aby jego dzieci dzieliły z nim jego zainteresowania czy pasje. Mój dom rodzinny, to brak pasji, brak zainteresowań. Trudno było mi spędzać czas tak, jak czynili to zazwyczaj rodzice. Przed telewizorem. Już wtedy powiedziałem sobie, że tak to nie może wyglądać. Dzięki Natalii spędziłem być może najważniejsze chwile w jej nastoletnim życiu, a kto wie, może i moim. Pasja rodziców, jaka by ona nie była, nie daje rodzicom żadnego prawa do tego, aby na siłę zmuszać swoich dzieci do robienia tego samego, bo ja tak uważam… Tym bardziej jestem wdzięczny, że udało się pojechać w krótką, ale ciekawą trasę, porozmawiać o ważnych dla Nas tematach, od czasu do czasu, pomilczeć razem.

To taka przyprawa do życia, bez której żadna potrawa nigdy smakować nie będzie.

 

Swoimi Słowami

Swoimi Słowami
Każdego dnia pokazuję i piszę swoje życie od nowa
Swoimi Słowami
Swoimi Słowami

Dodaj komentarz

Wyślij

PANO 20220507 133045